Quantcast
Channel: francuskie życie – minimal plan
Viewing all articles
Browse latest Browse all 4

Lista niezbędników w stylu środkowoeuropejskim

$
0
0

Wyglądając przez okno w taki dzień jak dziś albo brnąc ulicą w mokrym śniegu i myśląc o wpisie z przykurzonej nieco kategorii „styl”, trudno nie przypomnieć sobie o obowiązkowej liście iluś tam rzeczy, jakie zalecają mieć w szafie różnej maści specjaliści. Przykra prawda jest bowiem taka, że większość z nich mieszka w krajach, gdzie zima ma o wiele łagodniejszy przebieg lub w ogóle nie istnieje. Inni wybierają swoją listę niezbędników kierując się stylem życia zamożnych przedstawicielek branży mody, poruszających się głównie samochodem z bankietu na bankiet. Dość egzotycznie to wygląda, gdy w polskiej strefie klimatycznej, gdzie mimo globalnego ocieplenia zima trwa przez co najmniej cztery miesiące, przekonuje się kobiety do konstruowania minimalistycznej garderoby w oparciu o jeden płaszcz i jedną parę zabudowanych butów, zaś cała reszta skromnego przyodziewku sprowadza się de facto do garderoby wiosenno-letniej. Zawsze mnie to zastanawiało, nie tylko zresztą w kontekście subiektywnego wydźwięku wszelkich spisów tego, co, trzeba mieć w szafie, ale również sensownej inwestycji w jej zawartość.

tumblr_pi9380Xd2a1qdhps7o1_500.gif

Źródło: tumblr

Po ładnych kilku latach sympatyzowania z filozofią prostego życia w różnych jego aspektach, doszłam do wniosków może oczywistych, ale wartych przywołania, bo z jakichś kompletnie  niezrozumiałych względów sama zupełnie nie miałam ich na uwadze, pisząc tutaj w przeszłości o tak zwanym francuskim stylu.

A więc: jeśli dziś miałabym wyrzucić wszystko z szafy i układać ją od nowa, na pewno zostawiłabym sporo miejsca na płaszcze. Zimowe płaszcze w dobrym gatunku (100 procent wełny albo wełna z domieszką kaszmiru). Płaszcze, nie płaszcz. Celowo używam liczby mnogiej. W naszych klimatycznych realiach trudno wyobrazić mi sobie bazowanie na jednym płaszczu przez okrągłe cztery miesiące, dzień w dzień. Pomijając aspekt nudy, przy tak intensywnym użytkowaniu nawet najlepszej jakości (o którą coraz trudniej) przyodziewek nie ma szans długo posłużyć właścicielce. Gdy więc już w coś inwestować – słowo „inwestycja” jest jak najbardziej na miejscu, bo poza okresem przecen chodzi o wydatek rzędu ośmiuset-tysiąca złotych) to w kilka porządnych płaszczy, takich, które będą nas ogrzewać, ale też pozwolą wyglądać różnorodnie. W końcu to w płaszczach pokazujemy się światu przez sporą część roku. Myślę, że sensowną bazową inwestycją, oprócz klasyka typu długi granatowy płaszcz w stylu szlafrokowym, przewiązywany paskiem (granat nie jest tak posępny jak czerń, a podobnie kryje zabrudzenia, o które łatwo w naszą zimową pluchę) może być jego odpowiednik w jasnym beżu, czy też kolorze określanym jako „wielbłądzi”, oraz płaszcz o innym kroju w jakimś  żywym kolorze, żeby poprawić sobie humor w szare dni. Do tego przyda się krótszy, lżejszy płaszcz na okres przejściowy, no i nieśmiertelny trencz, w kwestii którego zgadzam się akurat z wszystkimi osobami układającymi listy niezbędników. Jaki ten trencz – to już zależy od tego, co kto lubi.

Drugą niezbędną inwestycją byłyby buty. W kwestii „wygoda kontra elegancja” w miesiącach zimowych wybierałam dotąd kompromis w postaci skórzanych kozaków na niskim obcasie, docieplanych przy mrozie specjalnymi wkładkami. Jednak w końcu złamałam się i zainwestowałam w parę czarnych timberlandów (w wersji bez futra, ale z jakimś innym zaawansowanym technologicznie ociepleniem) i błogosławię tę decyzję, bo dzięki nim mogę szybkim krokiem przemierzać ulice nawet w największą śnieżycę i przy ślizgawce. Co istotne, z końcem zimy nie trafią na dno szafy, bo nadają się również jak nic na wędrówki po górach. Oczywiście nie pasują do wszystkiego, ale teraz mam przynajmniej alternatywę. W ogóle jeśli coś oprócz płaszczy może być inwestycją, to buty – skórzane, dobrze uszyte – stawiam ex equo na pierwszym miejscu. Nie mam na myśli posiadania kolekcji stu par, ale w tym przypadku nie warto się ograniczać. Naprawdę jest coś w tym, że najbardziej efektowny strój potrafią zrujnować tandetne albo zaniedbane buty. Trudno mi podsuwać konkretne typy, które koniecznie trzeba mieć w szafie – ale oprócz butów typowo zimowych, z dobrą, nieślizgającą się podeszwą oraz kozaków (podobnie jak w przypadku płaszczy, dwie pary to wcale nie przesada) moim niezbędnikiem są skórzane botki na średnim obcasie, wiązane trzewiki typu męskiego, mokasyny – a na ciepłą porę „trumniaki” firmy Balagan (to nie jest lokowanie produktu, po prostu jak dla mnie trafili w dziesiątkę ze swoją interpretacją balerin) i sandały. Do tego jedna para eleganckich butów na obcasie. Każdy ma swoje upodobania, ja akurat zamieniłabym tę jedną parę na kilka par botków.

No i numer trzy – torba. Wszystkie poradniki z maniackim uporem przekonują, że wystarczy jeden egzemplarz wysokiej jakości (i niebotycznie drogi). Co do jakości się zgadzam, do ilości niekoniecznie. Zaznaczam też, że nie chodzi mi o podejście „torba od znanego projektanta”. Są po prostu sytuacje, w których trudno występować z pojemną torbą, w jakiej nosi się na co dzień wszystkie potrzebne do pracy utensylia. Podobnie jak w przypadku płaszcza, na jedną, towarzyszącą nam dzień w dzień torbę w uniwersalnym kolorze typu granat lub czerń, która pasuje do wszystkiego, w końcu nie można już patrzeć, poza tym użytkowana dzień w dzień szybciej dokona żywota. A torba, podobnie jak buty, może zrujnować nawet najstaranniej przemyślany strój. Inwestycja w ten dodatek ma też sens z jeszcze jednego powodu – czy ktoś schudnie, czy przytyje, z torby nie ma szans wyrosnąć.

A jakie są Wasze niezbędniki w polskich realiach klimatycznych?


Viewing all articles
Browse latest Browse all 4

Latest Images

Trending Articles